Jogowy wyjazd na Mazury to czas odnowy. Praktyki o wschodzie słońca na molo, praktyki w ciągu dnia w pięknym domu, medytacje na tarasie… Joga Kundalini z Ashtangą. To wszystko sprawia, że za każdym razem wracam z Domu Lipowego jak po kompleksowej regenracji w SPA. Tym razem, ponownie, miałam okazję doświadczyć czegoś jeszcze. Czegoś, co jeszcze bardziej pogłębiło moje doznania i utrwaliło zmiany, które zaszły we mnie w trakcie tych mazurksich dni. Miałam niesamowite szczęście, aby drugi raz w życiu poddać się masażowi Lomi Lomi Nui. Zapraszam Cię na spotkanie z Martą Gierczyńską, w której ręce oddałam moje ciało i duszę na czas sesji masażu.
Agnieszka: Marta, powiedz, czym jest masaż Lomi Lomi. Już sama nazwa brzmi dla mnie niesamowicie zachęcająco.
Marta: Tak naprawdę to nie jest zwykły masaż. To sztuka pracy z ciałem i praktyka, która działa nie tylko na osobę masowaną, ale i na masującą. To praktyka obecności, równowagi i harmonii. Im więcej ja, jako masująca, mam tego w sobie, tym więcej przestrzeni daję osobie, która do mnie przychodzi.
Sama technika pochodzi z Hawajów. Pełna nazwa Lomi Lomi Nui oznacza, że jest to masaż świątynny. Musisz wiedzieć, że na Hawajach było mnóstwo różnych typów masażu Lomi. Hawajczycy wiedzieli, że poprzez masaż, poprzez regularne uwalnianie napięć z ciała, możemy utrzymywać się w zdrowiu. Masaż był częścią codziennej hawajskiej kultury. Można to porównać do nawyku mycia zębów – taka codzienna higiena. Poprzez to codzienne uwalnianie napięcia i bycie w kontakcie z drugim człowiekiem, możemy działać w większym zdrowiu i harmonii, bo pozbywamy się napięć, które powodują choroby. A kiedy pozbywamy się ich regularnie, to łatwiej jest nam być w dobrej kondycji fizycznej, psychicznej i duchowej.
Według Hawajczyków sfera fizyczna, psychiczna i duchowa są nierozdzielne. Jesteśmy częścią tego, co nas otacza – wszystko jest jednym. I warto o tym pamiętać, że poprzez rozluźnienie, poprzez możliwość wejścia w siebie przy okazji masażu, możemy się kontaktować ze swoją duchową istotą.
Agnieszka: Czy Hawajczycy, traktując masaż jak praktykę, stosowali ją codziennie?
Marta: To zależało od rodziny. W każdej mogło to inaczej działać. Lomi Lomi Nui, czyli świątynny masaż, był przeznaczony dla osób, które miały podejmować decyzje dla społeczności. I jak mówią ludowe podania, te osoby były masowane podczas ceremonii wtedy, kiedy miały podejmować ważne decyzje. Chodziło o to, aby mogły wznieść się poza swoje ludzkie, osobiste ograniczenia i czerpać mądrość ze świata ducha. A z nim można kontaktować się poprzez ciało.
Agnieszka: My w jodze Kundalini bardzo mocno pracujemy z wewnętrznym nauczycielem, przewodnikiem poprzez praktykę. Pracujemy też z szóstą czakrą – z intuicją. I tak sobie myślę, że czy joga, czy tai-chi, czy masaż Lomi Lomi – te wszystkie praktyki mają jeden cel: zrozumienie, że mądrość jest w nas i nie potrzebujemy szukać jej na zewnątrz.
Marta: Tak, różni się tylko droga dotarcia do wewnętrzengo przewodnika. Zależy to tylko od naszych osobistych uwarunkowań, mentalności i potrzeb. Każdy wybiera to, co jest dla niego skuteczne.
Agnieszka: Tak, nie każdy musi kochać jogę Kundalini. Ważne, aby znaleźć swój sposób i poczuć z nim „chemię”.
***
Agnieszka: Kiedy mnie masowałaś, miałam wrażenie, że biorę udział nie tylko w praktyce, ale i w rytułale. Bardzo mocno czułam Twoją obecność w tym, co robisz. Jak Ty się w tym czujesz?
Marta: Bardzo różnie, bo tu też mogę powiedzieć o „chemii” między mną a osobą masowaną. Są osoby, przy których wszystko niesamowicie płynie. To wspólna magia, wspólny taniec. Kiedy ciało jest rozluźnione i poddaje się, to czasami dzieją się cuda. Dla mnie ważne jest nie tyle wykonanie schematu ruchów, co podążanie za ciałem – żeby się spotykac z ciałem tam, gdzie ono jest; żeby współpracować z oddechem, z rytmami ciała. Kiedy tak się dzieje, to nawet ja mam po takiej sesji więcej energii. Są też spotkania trudniejsze. Wtedy jest to taka praktyka uwżności dla mnie, aby nie uciekać w myśli, bo ktoś ma bardziej napięte ciało i wtedy trudniej o przepływ energii. I to jest esencja mojej pracy. Niezależnie od osoby, jej wyglądu, samopoczucia, mam podchodzić z przestrzeni zrozumienia, akceptacji i miłości.
Napięcia w ciele nie biorą się znikąd. To efekt historii, doświadczeń i dlatego ja podchodzę do tego z szacunkiem. Poprzez masaż mogę wspierać kogoś w uwalnianiu się z trudności. To nie jest tak, że masażysta jest uzdrowcielem ani cudotwócą. On tworzy warunki, w których uwolnienie się jest możliwe i to też dzieje się dzięki rytułałowi.
Rytułał jest informacją dla podświadomości, że dzieje się coś szczególnego i że jest to ważny moment. Dlatego na początku lubię zaśpiewać pieśń-modlitwę po hawajsku, bo słyszę od ludzi, że jest to dla nich ważne i przenosi ich w inny świat. Śpiew wprowadza inną atmosferę, a jeśli osoba czekająca na masaż, dzięki temu poczuje się na początku inaczej – bezpieczniej, to łatwiej jest jej również puszczać pewne sprawy.
Mam do czynienia z różnymi barierami. Niektórzy wręcz nie lubią dotyku i rzadko docierają do mnie. Jednak kiedy już są, to należy uhonorować ich odwagę. Rytułał pozwala pracować na innym poziomie.
Kolejna rzecz, to praca z intencją. Podobnie jak w jodze, gdzie oczyszczamy się poprzez praktykę i medytację, to tutaj poprzez dotyk i wsparcie dla osoby masowanej, aby mogłą poł,aczyć się z przestrzenią miłości, która jest w niej. Im bardziej my, osoby masujące, potrafimy wejść w te przestrzeń, tym łatwiej jest też osobie masowanej. Maujący nie robi niczego za osobę masowaną.
Agnieszka: To mi się bardzo podoba i zmienia zupełnie nastawienie do masażu i pojęcia, czym jest masaż. Tak samo często dzieje się po zajęciach jogi, kiedy ludzie dziękują mi, a ja im mówię, żeby dziękowały sobie – nie mi. Nauczyciel jogi czy masażysta są jedynie narzędziami, które pomagają konkretnej osobie w otworzeniu się na nią samą. A cała praca jest do wykonania przez tę osobę.
Marta: Wszystko co mamy w ciele, przekłada się na nasze życie. Jeśli więc chcemy zmiany w życiu, to warto zacząć od ciała. To w nim są blokady w postaci doświadczeń, zablokowanej energii, czy przekonań, które w danym aspekcie życia coś na nie gra. I możemy to ruszyć poprzez ciało. Jest to niesamowite.
Agnieszka: Tak, powinno się tego uczyć ludzi już w szkołach. Powinno sie uczyć nas, żebyśmy zdawali sobie sprawę, że syganły z ciała mają dla nas ważną funkcję informacyjną i mówią do nas wcześnie, że jest z czymś problem. Od nas zależy, czy ten sygnał wyłapiemy, przyjrzymy mu się i zajmiemy się z właściwego poziomu.
Marta: Ciało nie jest przeciwko nam. Pojawienie się choroby nie jest działanem ciała na złość nam. Ono nas prosi o zainteresowanie. I teraz wszystko zależy od naszego podjeścia.
***
Agnieszka: Powiedz, jak to się stało, że zainteresowałaś się masażem Lomi Lomi?
Marta: Przez tak zwany przypadek. Kiedy trafiłam na masaż Lomi Lomi, to nigdy wcześniej nie byłam na żadnym innym. To był taki moment w moim życiu, że pracowałam w swoim zawodzie architekta i dodatkowo jako instruktor fitnessu. Wszystko było pogmatwane. Przygotowywałam się do wystąpienia na konwencji fitnessowej i bardzo się tym przejmowałam. I ktoś mi doradził, żebym poszła się rozluźnić. I tak trafiłam do mojej późniejszej nauczycielki – Danusi Adamczyk. I to było niesamowite spotkanie. Poza samym masażem Danusia dała mi wiele wiedzy o filozofii hawajskiej. A to, co mnie wtedy najbardziej ruszyło, to zdanie, że energia podąża za uwagą. To, nad czym się skupiamy w myślach, to właśnie zasilamy. A ja byłam w tedy mistrzynią czarnych scenariuszy. Danusia wytłumaczyła mi wtedy, jak to działa na przykładzie moich myśli o wystąpieniu na konwencji.
Sam masaż był niesamowitym przeżyciem. Miałam wrażenie, że zostawiam za sobą tonę balastu. Po sesji wydawało mi się, że mogę wszystko i że unoszę się nad ziemią. To typowe dla osób początkujących. Wystąpienie wypadło fantastycznie i splot tych zdarzeń uzmysłowił mi, że ja rzeczywiście mam wpływ. A przy okazji, miłym „efektem ubocznym”, było poczucie odzyskiwania wiary w siebie. Wtedy też zrozumiałam, że nie muszę uczestniczyć w wielu relacjach i historiach obecnych w moim życiu. Po tym pierwszym masażu wiedziałam, że chcę się go nauczyć i dzielić się nim. A po paru latach, w yniku splotu różnych wydarzeń, uznałam, że chcę się zajmowac tylko tym i porzuciłam inne zajęcia zawodowe.
Teraz masuję i uczę masować, bo mam wrażenie, że jest to ludziom potrzebne. W napięciu jako takim nie ma nic złego, tylko trzeba nauczyć się je balansować. Wymówką nie jest tempo życia i rzeczywistość. Możesz nauczyć się robić coś konkretnego dla swojego zbalansowania, a to pozwoli ci inaczej żyć. Z drugiej strony w każdym z nas jest potrzeba bliskości i dotyku, potrzeba akceptacji, miłości i zrozumienia. A tym masażu ja to daję jako doświadczenie. To nie jest opowiadanie o tym. Przychodząc na taki masaż, możesz to odczuć. Nawet jeśli sobie tego nie nazywasz, to Twoje ciało i tak to dostaje. Poprzez masaż spotykasz się ze swoimi najgłębszymi potrzebami.
Agnieszka: Pamiętam, że teraz i za pierwszym razem poprosiłaś mnie, żebym pomyślała o intencji przed masażem. I w obu przypadkach pomyślałam sobie, że robię coś dla siebie. I dlatego wydaje mi się, że ten masaż szczególnie jest sposobem na naukę kochania siebie. Bo jesteś tu, dajesz sobie ten czas, dajesz sobie uwagę i dobry dotyk.
Marta: Tak było w moim przypadku. Zanim trafiłam na masaż, nie akceptowałam siebie w ogóle. Siebie jako osoby, mojego ciała i tak ogólnie. Było mi trudno w życiu. A masaż obudził we mnie myślenie, że nie tędy droga. Zaczęłam myśleć, że zasługuję i mam prawo. I to nie dlatego, że załużyłam, bo…, tylko dlatego, że jestem. Mam prawo być szczęśliwa. Mam prawo sięgać po swoje. Zrozumiałam, że życie po to jest, aby po nie sięgać, aby z niego korzystać, żeby się nim cieszyć. I można się tego nauczyć.
Widzę po sobie, że jest to kwestia zmiany sposobu myślenia. A łatwiej jest zmienić sposób myślenia, kiedy ruszysz ciało.
Agnieszka: To jest też sprawa decyzji, że to jest TEN moment. Bo nie każdy zdobędzie się na to w konkretnym czasie. A moment tej decyzji jest przełomowy. Każdy z nas ma prawo do szczęścia, tylko musimy chcieć to w sobie odkryć i podjąć decyzję.
Marta: Moment, kiedy orientujemy się, że dotychczasowe podejście do siebie i poczucie niezasługiwania było dla Ciebie krzywdzące, jest taką chwilą odzyskania mocy.
***
Agnieszka: Czy masaż Lomi Lomi jest w Polsce popularny?
Marta: Tak, nawet dość zauważalnie. Dobrze się tu zadomowił. Może dlatego, że odpowiada na nasze faktyczne potrzeby. Masażystów jest coraz więcej i nie wszyscy uczynili z tego zawód – robią to hobbystycznie i to też jest ok.
Ja sama uczę nowych masażystów. Uwielbiam to, bo są to niezwykłe spotkania. Są to ludzie, którzy dokładnie wiedzą, po co przjeżdżają na kurs. Tak samo ludzie, którzy przychodzą do mnie na masaż – wiedzą, po co tu są. Im nie chodzi o relaks. Przychodzą, bo mają trudny moment, mają do zadania sobie trudne pytania i chcą znaleźć w sobie odpowiedź. Na kursach tak samo. Są tam ludzie ciekawi siebie. Przez to są to przepiękne spotkania. Praca z ciałem przez kilka z dni po rząd jest bardzo transformująca. Uwalniamy to, co jest zastałe. Otwieramy się na przepływ, na życie, dowiadujemy się dużo o sobie, o relacjach z innymi. I wspaniale, jeśli przenosimy to potem na codzienne życie.
Agnieszka: A Ty sama jak o siebie dbasz?
Marta: Sama chodzę na Lomi i masaż powięziowy czy tajski. Regeneruję się podczas spacerów z psem. Na co dzień praktykuję jogę, która też bardzo mi pomaga. Pamiętam o ruchu i że czasem trzeba zwolnić.
Agnieszka: A gdzie można Cię spotkać?
Marta: Mam gabinet w Warszawie, zapraszam od września. A kursy prowadzę najczęściej na Mazurach.
Agnieszka: Stronę Marty znajdziecie https://kinomana.pl/ pod tym linkiem. Sama już doświadczyłam tego masażu, a po tej rozmowie wy też wiecie już więcej, więc serdecznie was zapraszam na spotkanie osobiste z Martą.
0 komentarzy